poniedziałek, 30 listopada 2015

[1] Balista wyposażona w liczne zatrute strzały flegmatycznie poszukującego remedium Erosa

Świat wydawał się prostszy, gdy jedynym, a właściwie jednym z nielicznych zmartwień pozostawało zadane uprzednio rozwiązanie układu równań, wpojony sposób obliczeń, zwykle 2 niewiadome, po kilku minutach na wcześniej niezapisanej kartce pojawiał się wynik zgodny z zamieszczonym kluczem. Ulga poprzedzona spokojem umożliwiała zasłużony wypoczynek. Swego rodzaju harmonia trwała nieprzerwanie aż do czasu, kiedy ktoś nieproszony postawił na tejże drodze odwiecznego działania znak zakazu z wyraźnie nakreślonym STOP obramowanym w równoboczny trójkąt, dwie połowy koła
tudzież zaokrąglone w wymagających partiach spoiwo. W myślach kołatała się jedyna słuszna opcja – należy w trybie natychmiastowym usunąć z trasy barykadujący obiekt.
Cóż, mimo jego nieznacznych rozmiarów ciężar sprawiał wystarczająco niepokojące wrażenie, by uznać można, że przyległ na stałe do podłoża. Poddałem się rychło, zrezygnowałem, czekałem, aż osoba trzecia wyręczy mnie w owej czynności, niestety bez żadnego odzewu. Sfrustrowany odrzuciłem na bok nieudolne próby siłowania się z tym, przy okazji popełniając najmniej przemyślaną oraz rozsądną decyzję (bezwład).

Jesienne wieczory przepełnione samotnością znikały gdzieś za kurtyną dźwięków tworzących przesycone nastrojowością ballady, wskazówki zegara odnajdywały się w szczególnym rodzaju biegu – sprincie, ja natomiast czułem się, jakbym zaczynał zmniejszać tempo, by wkrótce osiąść zapomniany na twardej mieliźnie. Stopniowy proces przekształcania nieznanej przeszkody w masywny mur wraz z jego skutkami wliczał się wówczas do kręgu głównych strapień. Zanik logicznego myślenia, brak panowania nad działaniem zbędnie wydzielanych hormonów, na pustym placu emocji zagościło kilkanaście huśtawek razem z niesfornymi towarzyszami naruszającymi ich równowagę, te oraz inne niepożądane efekty zaburzyły dotychczas panującą między szarymi komórkami homeostazę. Ponadto przewijający się wśród osowiałych godzin romantyzm jedynie pogarszał swoimi założeniami niesprzyjające już wcześniej warunki do uzyskania utraconego stanu psychicznego. W pewnym momencie zauważyłem, że statyczne dotąd życie uległo przedefiniowaniu na zatrzymujące się w nieodpowiednich pozycjach koło fortuny. Niedobór snu, nadmiar sygnałów, brak wsparcia syntezujący z nieporadnością w odnalezieniu się na terenie przepełnionym nowymi okolicznościami, wytworzył się wręcz idealny mikroklimat do wpuszczenia przez przypominające drzwi ruiny kolejnej zmory kryjącej się pod nazwą – werteryzm. 

Owa postawa przelała pełną goryczy a także różnorodnych postaci smutku szalę na tyle, by po kilku tuzinach dni myśli krążyły wokół orbit analizowanego obiektu tudzież sensu istnienia. Mury, których podwaliny wyglądały przedtem niepozornie, odgradzały teraz świadomość łącznie z wnętrzem od krewnych, bliskich czy też rzeczywistości widzianej w zupełnie odmiennej z przeszłością perspektywie. Nowy dzień widniał pod mózgoczaszką jako prosty wzór x+1, wnoszący do marnej egzystencji następną dobę złożoną z minut wyczekiwań na cud bądź chociaż malutki przełom, mimo że nadzieja z wyprzedzeniem zakończyła swój żywot w martwym punkcie, w którym sam utkwiłem.

Obserwacje zeszły na drugi plan po nieprzemyślanym akcie zazdrości, skądinąd: 
Czy można być zazdrosnym o kogoś, kiedy nie łączy cię z nim żadna bliższa relacja? 

Pustka wchłaniała wszystko w zasięgu własnego widnokręgu niczym czarna dziura, pozostawiając spustoszenie na liście niegdyś wyznaczonych celów. Wiadomy fakt dotyczący przemijania nieodwzajemnionego uczucia nie dodawał jednak dozy otuchy. Poróżniły nas kolidujące ze sobą orientacje w terenie nieustannie eksplorowanych dziedzin życia, gdzie grunt skupiający w swej glebie oksytocynę zdawał się być tym najbardziej stromym. Obrałem więc inną drogę mającą oddalić przemyślenia w bezpieczną przystań pozbawioną bólu, liczyłem na próżno, gdyż w niewielkich uliczkach przemykały się pojedyncze myśli związane z dawną nieszczęśliwą sympatią.

Latem nastąpił nagły, lecz chwilowy przypływ ekscytacji względem A. – informacja o jego ujawnionym tydzień temu związku oprócz oczu, zaatakowała również serce, krążąca wtedy w organizmie gorycz nadawała gorzkiej czekoladzie miano mlecznej. Ten ślepy zaułek zapoczątkował dwa najgorsze miesiące, jakie przyszło mi kiedykolwiek przeżyć. Kiedy gorejące piekło umiejscowione wśród żywych chyliło się wedle osobistych mniemań ku końcowi, los zadecydował inaczej, autorska seria niefortunnych zdarzeń dopiero rozpoczynała swe dzieje, otwierając puszkę Pandory.

I tak odtąd na drodze obróconej o 180 stopni wegetacji spotykałem przelotne zawahania, uczyłem się gustu, który wymagał mocnego doszlifowania, chwytałem się przeważnie niemających prawa bytu zauroczeń, idealizując nagminnie wybraną jednostkę, ech. Linię czasu wypełniało po brzegi marnotrawstwo dni spędzonych na poszukiwaniu bliżej nieokreślonego celu, ów zabieg nakręcał dodatkowo podróż przez kosmos minionych zdarzeń, gdzie grawitacja przypominała o nieodzownej obecności przy użyciu dość drastycznych oraz gwałtownych konsekwencji.

Zauważyłem ostatnio postępy, dendryty kumulują spostrzeżenia na temat niedawno odkrytego intrygującego człowieka, pozwalając na zapomnienie o otaczających problemach, aczkolwiek jaki z tego pożytek, skoro trudności w nawiązaniu pierwszego kontaktu towarzyszą mi na każdym możliwym kroku. Prędzej czy później szlakiem samounicestwienia prowadzącym m.in. przez wyrzeczenia, tryb chodzenia na skróty, co wiąże się z omijaniem większości przygód, które tworzą się z nadchodzącą chwilą, wyleczę się i z owego n-tego zadurzenia, przynajmniej jestem skłonny tak sądzić. 

– Nie jestem typem osoby, w której warto się zakochać albo próbować szczęścia w związku, pomijam już wtórnie nabytą w okresie dojrzewania niestabilność.

– Nie jestem w stanie kochać, dowodzić miłości, działam nieco inaczej, idealizowanie, egzaltacja, mimowolnie ktoś to podepnie pod krótkoterminową obsesję podobną do wiecznego podziwiania wystawy sklepowej jedynie od strony przeludnionej ulicy.

– Nie jestem przygotowany ani też chętny na jakiekolwiek zbliżenia, czasem sam dotyk nawet i bliskiej jednostki potrafi zdenerwować, wybić z rytmu, więc współżycie pozostaje kwestią abstrakcyjną, uroki bycia aseksualnym polegają często na znikomej szansie w doborze upragnionego partnera lub walce z ociekającym seksem światem.

Składam się w znacznej mierze z niepozornych wad, 21 gram intrygującego wrażenia, ciała przyczyniającego się do ciągłej potrzeby zmian, sentymentalności oraz dwóch ½.

Nie wręczyłbym tak wybuchowej mieszanki najgorszemu wrogowi, więc zasłaniam się niechęcią do stosunku, w wielu przypadkach działa. Wpierw należałoby pokochać siebie, a dopiero później uganiać się za drugą połówką, łatwo niestety powiedzieć.
Zawsze pozostaje towarzystwo udomowionych kotów